sobota, 20 kwietnia 2013

W zniewoleniu własnych uczuć

Poeta zamyślony stoi na łące, ale jedynie we własnej głowie, bowiem za oknem już zmrok. Myśli o tym, czego pragnie dusza jego. A chociaż przez dni ostatnich kilka zadręczał się niepotrzebnie, to już minęło, bo w przeszłość zgodnie z zasadą "nie potrzebuję" nie spogląda. Ogarnia go spokój, którego potrzebował. Nie wie co go uspokoiło. Czy to wiatr wiejący prosto w jego twarz, czy może wczorajszy pokaz lotów, bynajmniej nie kosmicznych, a ptasich. Ciężki to był tydzień dla niego, pełen wzlotów i upadków, żalów, ale i radości. Jaki więc zrobiłby bilans? Żaden, bo nie ma ku temu potrzeby.

Musi badać własne serce. Stoi w myślach swoich na trawie, lecz wokół pusto. Mylnie myśli, że nie ma nikogo, bo przecież wokół krążą różne siły. Z jednymi chce się utożsamiać, a inne zatruwają myśli jego, chcąc zmusić go do żalu i strumyków łez na policzkach. Lecz fizycznie jest sam, nie ma nikogo wokół. Żaden człowiek nie ma wpływu na to, co teraz myśli i czuje artysta stojący bosymi stopami na pustej przestrzeni. Jest tylko on i Bóg. Nie odpływa on lecz zadaje Panu pytanie o to, dlaczego jest w ten sposób targany od wnętrza? Dlaczego czasami czuje się samotny, nawet jeśli otaczają go ludzie?

Pustka. Cisza, ale spokojna i bezchmurna. Kwiaty wokół, motyli mnóstwo, może jakieś ptaki przylecą i pośpiewają swoje pieśni? Nie ma namiętności, ani goryczy i to jest pozytywnością. Pożądliwości z ciała, w nim są ukryte i od niego pochodzą. Zwodnicze serce kieruje na oszałamiającą zmysłowość, która chce zamroczyć oczy ducha. Nieujarzmione zmysły chcą reagować inaczej, lecz artysta nie chce się miotać, bo inaczej zostałby rozerwany na tysiące kawałków. A letni przecież być nie może. Delikatność go otula i iskierka nadziei, że harmonia będzie mieszkać, a nie tylko przebywać tymczasowo w serduszku.

Usiadł wreszcie na kamieniu ze wzrokiem wzniesionym na Pana, lecz nie smuci się. Karmi się zapachem i muzyką ze swego wnętrza. Wichry ucichły i nie szumi mu w uszach. A choć w głowie marzenia ma o dłoniach trzymających jego ręce umoczone w atramencie swojego istnienia, czeka. Bo cóż ma począć, skoro nie on wytycza granicę, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna się poezja. Gdzie kończy się dramat, a zaczyna się liryka. Gdzie proza łączy się z wierszem, a miłość oplata ramionami spragnionego wody tancerza w wiśniowej marynarce. Nie on sam, a o tym decyduje jego Pan dobry i kochający ponad wszystko wyłącznie dobro.

Dlatego dopóki trwa i pisze, to jego pragnienia są żywe. Dopóki pragnie, dopóty prosi, a kiedy wreszcie się spełni, doceni czas, w którym mógł w spokoju poukładać układanki, złe kawałki wyrzucić, a zniszczone zmienić na nowe, aby obrazek życia był bardziej kolorowy. Dopóki starczy atramentu, dopóty tworzy. A wierzy, że Bóg widzi jego słowa, a odpowiada na nie: "trwaj poeto, przetrwasz burze, przetrwasz pustkę, jeśli będziesz mi ufał". A pisarz przytakuje, uśmiecha się, przeprasza znów za wszystko, co złe i wraca. Do rzeczywistości, aby przemykając się między swoimi pragnieniami przetrwać i zaatakować wrogie siły w modlitwie. Nie odpuści teraz przeciwnikowi, który go zniechęca, bowiem Duch Święty jest w jego wnętrzu, a wiarą swoją odeprze wszystko, co będzie przeczyło przyszłości okraszonej szczęściem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz